piątek, 3 lipca 2015

Bested / Pokonana



Looking back on the past few weeks, it’s been a blur. Everything seemed to change so fast I couldn’t even focus. Time passed measured by the medicine taking hours and me trying to forget about everything connected with it. I was trying to live my life as if nothing happened. It worked for almost ten years, so why not now?
Well it works, kind of.
I and my boyfriend went together for a weekend trip to do some hiking three weeks ago. We’ve chosen Karkonosze Mountains, which are definitely not the highest mountains in our country. And we’ve chosen rather mild trails. But at the end of day one, I was so exhausted I asked if we could cut our trip short. The mountains took the best of me. Was I sad about it? No. I was devastated. I never felt so weak. Or maybe I did, but certainly not in the last 5 or so years. That was a downer.
But in times like this I try to remind myself of something that a friend once told me. She is a Himalaya Climber. I mean the real deal. I remember talking to her once and complaining about not being able to do things as good and as quickly as other people. I called myself a total wimp and she responded straight away “total wimps don’t do things like that; total wimps don’t do stuff at all”. I felt good, just to be acknowledged by someone like her. To be recognized as someone who isn’t a total wimp (maybe not a climber, but still ;-) So after a brief moment of winning over myself, I decided to choose the gentle path. My body needs it. My health needs it. And if that means cutting my trips short, so be it. 

Kiedy spoglądam na kilka minionych tygodni, zlewają mi się w całość. Wszystko zdawało się zmieniać tak szybko, że nie nadążałam się skupić.  Czas płynął odmierzany porami przyjmowania leków i wszystkim, co się  z tym wiązało. Starałam się jednak żyć, jakby nigdy nic. Udawało się przez prawie dziesięć lat, więc dlaczego nie teraz?
No i teraz też sie udało. Tak jakby.
Kilka tygodni temu pojechałam z moim chłopakiem w góry, pochodzić. Wybraliśmy Karkonosze, które zdecydowanie nie są najtrudniejszymi górami w naszym pięknym kraju. I do tego wybraliśmy raczej łagodne szlaki. Mimo to, pod koniec pierwszego dnia byłam wykończona. Musiałam poprosić o skrócenie wycieczki. Góry mnie pokonały. Czy było mi smutno? Nie. Byłam zdruzgotana. Nigdy jeszcze nie czułam się taka słaba. No dobra, może i czułam, ale z pewnościa nie w ciągu ostatnich pięciu lat. Dolina.
Ale w takich momentach staram się przypominać sobie, co kiedyś powiedziała mi znajoma. Jest himalaistką i mam na myśli prawdziwą Himalaistkę, przez duże H. Rozmawiałam z nią kiedyś i narzekałam, że jestem totalną ofermą, że nie potrafię robić różnych rzeczy (np. chodzić po górach) tak dobrze i tak szybko jak inni. Jej odpowiedź była natychmiastowa: " totalne ofermy w ogóle nie robią takich rzeczy". Poczułam się naprawdę fajnie, że ktoś taki nie uważa mnie za ofiarę losu. Może nie jestem super wspinaczem, ale nie jestem też ofermą. ;-) Tak więc, po krótkim epizodzie użalania się nad sobą, postanowiłam sobie troche odpuścić. Moje ciało tego potrzebuje. Moje zdrowie tego potrzebuje. I jeśli to oznacza konieczność skracania wycieczek górskich przez jakiś czas, to trudno. Niech tak będzie.

2 komentarze:

  1. You do mountain trails and hikes. I walk on urban sidewalks pushing a stroller. That's plenty for me, though I love the idea of hiking and mountain climbing.

    OdpowiedzUsuń
  2. Skrócenie wycieczki, tm nie jest droga na skróty, tylko po prostu dawkowanie przyjemności w mniejszych porcjach :)
    /Ania.

    OdpowiedzUsuń