Today only in Polish - sorry!
Jak zapewne zauważyliście (cała trójka ;-), zrobiłam sobie urlop od
wszystkich i wszystkiego, z blogiem włącznie. Czasem trzeba się tak trochę
wycofać i naładować baterie. Dla mnie ładowanie baterii oznaczało wykończenie
upierdliwych detali w skończonych wełniakach (guziki, naszywki, chowanie nitek…
bleeee), sporo kontemplacji na basenie oraz ucieczkę do „krainy niebieskich
kotów” (czyt. rozszerzona wersja „Avatara”). Nadal nie mam aparatu i trochę mi
głupio, bo mam kilka fajnych rzeczy do obfotografowania. Jestem więc zmuszona
posiłkować się dziełami innych osób…
W tym roku, pierwszy raz od dłuższego czasu, nie pojechaliśmy we
Wszystkich Świętych na cmentarze po zmroku… Winię za to obrzydliwą pogodę. Na
szczęście inni byli bardziej wytrzymali na kaprysy aury.
{ fot. Adam Warżawa } |
{ fot. Krzysztof Wydra } |
{ fot. Łukasz Ogrodowczyk } |
Piątek upłynął pod znakiem cmentarzy, basenu i wyjścia do miasta… Po
ponad pół roku cotygodniowych szaleństw, odnajduję znowu przyjemność w
spokojnym sączeniu wina przy barze w towarzystwie (już całkiem dobrze mi
znanego) barmana. Dochodzę do wniosku, że takie zachowanie jest jak sztafeta.
Ola i ja skończyłyśmy swoją zmianę i obserwujemy z nieco ironicznym uśmiechem,
kolejne zawodniczki. Wchodzą do lokalu roztaczając wokół siebie aurę erotyzmu.
Są roześmiane i zdeterminowane. Chociaż dostaną teraz dokładnie to, czego chcą,
nie zazdroszczę im. Pamiętam to uczucie doskonale i wiem, że nosi w sobie
znamiona Dance Makabre. Można bardzo łatwo się w nim zatracić, stać się
lemingiem nieuchronnie zmierzającym ku przepaści.
Kolejne trzy dni upłynęły mi na słodkim lenistwie i wyjadaniu chrupek.
Wczorajsze przebłyski słońca pozwoliły nawet na zrobienie jako takich zdjęć
nowego płaszczyka i komina.
Jak widzicie w moim życiu standardowy misz-masz.
P.S.
Czapka dla Oli prawie gotowa… tylko wyszła tak ogromna, że chyba będę
musiała ją zrobić od początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz