Knowing the path and following it are two very different things – this obvious
fact is what I’ve learned recently.
To brief you in – I have food issues. Let’s just say that there are
periods of time when I love it a little too much and then there are periods of
time when I absolutely hate it. It’s a sinusoid. Any form of diet or weight
control is dangerous for me.
Last week I faced a small problem that referred to those issues. I’m
doing endurance training before my first 1.5K open-water race which is next
month, and my coach wanted to measure and weight me. When I refused she was puzzled.
I suggested a fitness test instead.
I’m in a point of my sinusoid when it’s best not to know what size clothes
I wear or how many kilograms I carry. It’s a dangerous point because from here
there are two possible paths:
I
can slide down and start to hate myself again and do bad things (like starving
myself)
I
can start to embrace myself as I am and redirect my focus from weight and looks
to strength and health
So now my results: after two years of training my HR max is 220, my
average HR was 143, I managed to “run” 5152 meters in 30 minutes, to swim approximately
37 meters underwater holding my breath and to plank for 71 seconds. Planking
was a pain… ;-) Not to mention that I felt like I’m about to pass out after the
dive. ;-) But I’m proud of myself.
One day I hope to be an inspiration for other “dysplastic” sportswoman. But
now I need to concentrate on myself. I know the path – I can see it in front of
me – this is the moment when I should stop hesitating, accept my fear and do
the right thing… But it’s so hard.
Znać ścieżkę, a podążać nią to dwie
zupełnie różne rzeczy – niedawno przekonałam się o tym oczywistym fakcie.
W telegraficznym skrócie – mam zaszłości
z jedzeniem. Powiedzmy, że są okresy czasu, kiedy kocham je trochę za bardzo, a
potem okresy kiedy go nienawidzę. To sinusoida. Jakakolwiek forma diety czy
kontroli wagi jest dla mnie niebezpieczna.
W zeszłym tygodniu powstał na tym tle
mały problem. Zaczęłam trening wytrzymałościowy przed moimi pierwszymi zawodami
na 1500 m w przyszłym miesiącu i trenerka chciała mnie zmierzyć i zważyć. Była
zaskoczona, kiedy jej odmówiłam. Zasugerowałam test sprawnościowy zamiast tego.
Jestem teraz w takim punkcie mojej
sinusoidy, w którym lepiej żebym nie wiedziała jaki rozmiar ubrań aktualnie
noszę czy ile ważę. To trudny punkt, bo z niego są dwie możliwe ścieżki:
zjazd
w „dół” kiedy to znowu negatywnie się nakręcam i robię złe rzeczy (np. głodzę
się)
zaakceptowanie
sytuacji z dobrodziejstwem inwentarza i przekierowanie uwagi z wagi i wyglądu
na zdrowie i sprawność
A teraz moje osiągi: po dwóch latach
regularnego trenowania różnych dyscyplin moje tętno maksymalne HR max to 220,
przeciętne HR 143, w 30 minut dałam radę „przebiec” 5152 metry, przepłynąć
około 37 metrów na jednym wdechu i zrobić „deskę” przez 71 sekund. Plankowanie
to wrzód na… ;-) Nie wspominając już o tym, że myślałam że zaraz zemdleję po
wynurzeniu się z tego nurkowania. ;-) Ale i tak jestem z siebie dumna.
Pewnego dnia chciałabym zainspirować inne
„dysplastyczne” fitneski. Ale teraz muszę skoncentrować się na sobie. Znam
ścieżkę – widzę ją – to jest ten moment kiedy trzeba przestać się wahać,
zaakceptować swój strach i zrobić to, co należy… Ale to takie trudne.
I've never been one that likes knowing my weight either (especially now because I know it's far too much). It was always something I dreaded in school.
OdpowiedzUsuńYeh, me to. I was always the "fat friend". Hated it!
Usuń