I had a very busy day yesterday. It the most
positive way I could imagine. I had a very nice and productive day at work, and
then I had a jog-date with my friend Joanna. We are both the mountain-sports
enthusiasts. We both like to jog. We both like to cook. And we are both crafty
ladies. Let’s just sum this up in this way – we are very alike. Tuesdays are usually
packed in my calendar, so I’m especially happy when someone has nothing against
meeting me on a jog.
Joanna invited me to join an FB event “100km in
March” and so we went for a lovely run of 5K today. We probably won’t be able
to complete the actual 100km this month, but we agreed to run as much as we
can. The jog itself was filled with crazy weather and laughter. We talked and
smiled and talked a little more. Then we went back at my place and had some awesome
carrot-cake-style protein shake (stolen from Taylor). I wonder if She would
like to make this a fixed jog-date? That would be nice.
I’m having a very rocky road wright now in my
life. Lots of ups and downs. Things that I simply can’t share with anyone. Not
with my brothers, not with my friends, not even with my Significant Other. In
times like this I turn to sport, because for me there truly is nothing closer
to meditation than swimming (or running as the case is lately).
Miałam wczoraj bardzo dużo zajęć.
W najbardziej pozytywnym znaczeniu, jakie mogłam sobie wyobrazić. Miałam bardzo
fajny, produktywny dzień w pracy, a potem spotkanie biegowe z moją koleżanką
Asią. Obie jesteśmy miłośniczkami chodzenia po górach. Obie lubimy jogging.
Obie lubimy gotować. I obie lubimy rękodzieło. Dość powiedzieć, że jesteśmy do
siebie podobne na wiele różnych sposobów. A we wtorki mój kalendarz zazwyczaj
pęka w szwach, tym bardziej jestem wdzięczna, że ktoś ma ochotę spotkać się ze
mną tylko na bieganie.
Asia zaprosiła mnie do wydarzenia
„Przebiegnij 100km w marcu”, więc poszłyśmy dzisiaj na przebieżkę 5km.
Prawdopodobnie nie uda nam się ukończyć wyzwania 100km w tym miesiącu, ale
umówiłyśmy się, że damy z siebie wszystko. Sam bieg był wypełniony zwariowaną
pogodą i śmiechem. Rozmawiałyśmy, uśmiechałyśmy się i jeszcze więcej
rozmawiałyśmy. A potem wróciłyśmy do mnie i zrobiłyśmy sobie fajny koktajl o
smaku ciasta marchewkowego (podpatrzony u niezawodnej Taylor). Jestem ciekawa,
czy byłaby zainteresowana, gdybyśmy zrobiły z tego cykliczne wydarzenie? Byłoby
fajnie.
Ostatnimi czasy mamy ciągle w
życiu emocjonalnie pod górkę. Mnóstwo wzlotów i upadków. Rzeczy, którymi po
prostu nie umiem si podzielić z nikim. Ani z braćmi, ani z przyjaciółmi, ani
nawet z TŻ. W takich momentach zwracam się ku aktywności fizycznej, bo dla mnie
naprawdę nie ma rzeczy bardziej przypominającej medytację , niż pływanie (lub
biegnie – jak to ostatnio bywa).
Woooooo! You're blogging some more :)
OdpowiedzUsuń