When I was in collage I had a crush on this
guy. He was everything I wasn’t: bold in his style, brave in his beliefs,
nonconformist in his way of handling things. He never took the safe road,
always went upstream and that was what I most admired in him. He was the first
guy to encourage me to own the darkest parts of my soul. He made it casual but
at the same time gave me the feeling that something important was happening.
Together we took endless nights of discussions with our other colleague
(currently a archeology PhD at Aberdeen) from science club. Together we went on
conferences as well as punk-rock concerts. And now, when I think about it, meeting
him began the process of me becoming who I am.
I once asked him to describe me in two words –
I guess I wanted to know how he sees me, and if he is seeing me in a similar
way I saw him. I never took the time to think that he might simply refer to the
way I dress, but it was too late to change the question.
He gave me a mysterious half-smile and replied “Something
red and a scarf”.
And there it was. Suddenly I understood that he
truly does see me in a similar way. He saw a girl who had her own style, her
own way. A statement. Scarf or shawl at all weather. And red shoes. Me.
I lost that girl in the mids of life, but
recently I feel like I’m getting her back.
Kiedy byłam na studiach
podkochiwałam się w takim jednym chłopaku. Reprezentował sobą wszystko, czym ja
wtedy nie byłam: miał wyrazisty styl, odważne przekonania i był nonkonformistą
w radzeniu sobie z różnymi sprawami. Nigdy nie wybierał utartych ścieżek,
zawsze płynął pod prąd i chyba właśnie to podobało mi się w nim najbardziej. To
on, jako pierwszy sprowokował mnie do odkrycia najciemniejszych zakamarków
mojej duszy. Przy nim nie wydawało się to wielką sprawą, a jednocześnie miałam
wrażenie, że w moim życiu dokonuje się coś ważnego. Razem odbyliśmy niezliczoną
ilość nocnych dyskusji naukowych z jeszcze jednym naszym kolegą (obecnie
doktorem archeologii w Aberdeen w Szkocji) z koła naukowego. Razem jeździliśmy
zarówno na poważne konferencje jak i punk-rockowe koncerty. Dziś, kiedy nad tym
rozmyślam, dochodzę do wniosku, że poznanie go zapoczątkowało proces stawania
się tym, kim jestem.
Kiedyś poprosiłam go, żeby opisał
mnie w dwóch słowach. Chyba chciałam się wtedy przekonać jak mnie postrzega i
czy widzi mnie, choć w części podobnie do sposobu, w jaki ja widzę jego. Nie
przyszło mi wtedy na myśl, że jego odpowiedź może być tak prosta i odnosić się
wyłącznie do wyglądu. Na zmianę pytania było już jednak za późno.
On tylko uśmiechnął się
tajemniczym pół-uśmiechem i odpowiedział „Coś czerwonego i szalik”.
I tak było. Nagle zrozumiałam, że
rzeczywiście widzi mnie w podobny sposób. On widział dziewczynę, która miała
własny styl, własny sposób życia. Przesłanie. Szalik lub chusta bez względu na
pogodę. I czerwone buty. Ja.
Gdzieś w meandrach życia
zagubiłam tą dziewczynę, która miała ten wyraźny styl i przesłanie, ale ostatnio
czuję, że zaczynam ją odzyskiwać.